Centralny Obóz Tatrzański KTJ PZA

W dniach 17-20.09.2015 miałem okazję uczestniczyć w moim pierwszym centralnym obozie. Co prawda bez karty… ba, bez zdanego jeszcze egzaminu, ale jak to mówią… chcieć to móc.

Day1progmuowy
Próg mułowy,
fot. Dejmon z KKTJ
 

Na polanie melduję się w środę, tuż przed północą. Halny dokazuje wściekle targając nowymi namiotami. Od Ewy dowiaduje się później, że grad pociął te, wktórych spaliśmy podczas letniego obozu. Szybkie przywitanie z uczestnikami, szybkie piwo  i szybko spać, bowiem Melon zarządza odprawę na 7 rano. Nie ma żartów, a i wylegiwania się też nie.  Na odprawie, ja i drugi Bóbr Szukas zostajemy przydzieleni do osobnych grup, które jednakże maja ten sam cel - Ptasia Studnia. Znowu. Na całe szczęście dla nas idziemy drogą której nie znamy, od dołu, przez próg Mułowy.

Kiedy wraz z moja grupą, której przewodzi Melon, dochodzimy do Kazalnicy, Szukas wisi już w pierwszym stanowisku, bowiem to jemu przypadło prowadzenie poręczy. Nie ma co marudzić, szybkie ubieranie, wory z linami na plecy i wio w sznury. Mimo, że musimy wynieść sporo lin  do góry, sprawnie pokonujemy odcinki linowe, trawersujemy do otworu i rozpoczynamy zjazdy. Jako drugi w zespole zjeżdżam znajomą mi już zlotówką i poręczuję czterdziestkę. Potem także znajoma Studnia Palidera, wahadło do okna i już jesteśmy w Sali Dantego. To nasz dzisiejszy cel. Zbieramy śmieci, znajdujemy nawet 5-kilogramowy młotek J i jak najszybciej pędzimy do góry. Kolejny cel wyznaczony - zdążyć przed 22-gą do Adamo na 30 cm żeberek i wrócić na 24-tą, bowiem o tej godzinie Melon zarządza odprawę. Plan zostaje wykonany w 100 % ... a co!

DZIEŃ DRUGI 

day2zatoka
Zatoka,
fot. Dejmon z KKTJ

Dzisiejszego dnia ponownie z Piotrkiem idziemy do tej samej jaskini, choć znowu w różnych  grupach.  Jaskinia Wysoka!!!  Zaklinam pogodę, bo nigdy nie byłem w tej części Tatr, a z wielu opowiadań wiem, że zgubię szczenę. Po wczesnej pobudce, tuż po godz. ósmej maszerujemy już Doliną Kościeliska w stronę Wąwozu Kraków, a na niebie wymarzona lampa! Za Jaskinią Smoczą szybko przeskakujemy przez zagradzający płotek ze znakiem zakazu wejścia (ależ to przyjemne J) i zanurzamy się w nieudostępnioną część. Już po zaledwie paru metrach szczęka leży na glebie! Nie wiem jakim cudem moje wszystkie zęby są jeszcze na miejscu, a kostki u odnóży nie poskręcane, bo zamiast patrzeć pod nogi moja głowa kreci się jak oszalała.  Bo zwisający nad głowa Saturn. Bo niesamowita roślinność. Bo pionowe ściany.  Bo progi… Jest pięknie!  Krótki odpoczynek w miejscu zwanym Rynkiem i obchodzimy największy próg ze zwalonym drzewem, tarasującym przejście, a Arras pokazuje nam dużą i wygodną kolibę. W parę chwil dochodzimy do Zatoki. I tu moja szczęka nie leży już na glebie, po prostu gubię ją z wrażenia. W moim prywatnym rankingu te miejsce „natentychmiast” wędruje do topu MEGA miejsc w Tatrach. Rozłożywszy się na trawach, rozdziawiając gęby z wrażenia wygrzewamy się w słońcu, a Arras produkuje się z TOPO snując nadzieję, że choć 10% w naszych łbach zostanie. Wszystko co piękne ma swój koniec. Niestety czas kończyć wylegiwanie na słońcu i gapienie się na świat dookoła, plecaki na grzbiet i ruszamy wprost do góry piargami na plateau. Przed wejściem do jaskini pod nadzorem Arrasa z Diabłem uskuteczniamy roboty ekiperskie na powierzchni, wiercąc, dmuchając, klejąc, czyli ogólnie wydurniając się przy montowaniu batinoxa.

Moja grupa w składzie Asia, Sebastian, Jacek i ja pod opieką Diabła dostajemy zadanie: dowiercenie paru punktów w Górnych Partiach. Po wejściu do dziury Asia przymierza się do komina, a ja za asekurowanie, jednakże przy drugim punkcie następuje szybka zmiana miejsc.

Szybko i łatwo połykam komin, i poręczuje trawers na Wielkim Kominem. Tak szybko i łatwo,  że Diabeł śmiejąc się zwraca mi uwagę, że nie zauważyłem jednego punktu. Przed nami kolejny komin i wiertarka idzie w ruch. Co by nie zmarznąć, lecimy jeszcze we dwójkę do Sali Naciekowej  i już trzeba się zbierać z powrotem, bo godzina późna. Schodzimy po zmroku, a wędrówka Wąwozem, w świetle czołówek, przysparza nam nie mało atrakcji. Zwłaszcza, że pokonujemy go tym razem  w całości, bez obejść, również po drzewach. Do Polan dochodzimy w pierwszych kroplach deszczu i przy świetle błyskawic nadchodzącej burzy.

I póóóóźno również kończymy prace integracyjne…     

DZIEŃ TRZECI

day3nadprogiemmulowym
Nad Progiem Mułowym,
fot. Dejmon z KKTJ

Leje od rana, a wraz ze zmianą pogody opuszcza mnie szczęście. Nie udaje się nam z Piotrkiem dostać do ekipy idącej do Bandziocha na trzecie dno. Zostaję przydzielony do deporęczu Progu Mułowego, a Szukas na trawers Czarnej. Wpinam się jako pierwszy i zasuwam linami do góry, odkrywając, że bieganie we mgle i deszczu po mokrych „mułowych” trawkach może być atrakcją samą w sobie J Na osłodę są chwile kiedy chmury przewalają się pod nami, a nie wokół nas tworząc spektakl, który na długo pozostanie w pamięci. Po dotarciu reszty ekipy i zapakowaniu lin, ruszamy na dół, jeżdżąc w deszczu po śliskich płytach jak na lodzie. Szybki zjazd, trawers, znowu liny, zakładam złodzieja, rozpoczynam ostatni i kiedy jestem już na dole, czujne oko Melona wyłapuje, że mam kłopoty z wyższą matematyka i do dwóch nie umiem zliczyć. Simple wpięta bez hamulca, shunt zamiast być wpięty w linę dynda sobie pięknie przy uprzęży. Publiczne korepetycje skutkują zapewnieniem Szefa Wyszkolenia iż nie tylko do dwóch się nauczę liczyć, ale i dwóch przyrządów będę po wsze czasy używał.

Po powrocie likwidujemy cały dobytek Polany przenosząc się wszyscy na poddasze i oczywiście integrując się wieczornie, by w niedziele oddać się rozkoszom szorowania lin i worów, mycia szpeju i pakowaniu tegoż. Rozkoszy było również i później trochę też… bo czymże jak nie rozkoszą nazwać można pokonanie trasy Zakopane - Rabka w czasie netto 4,45 h.

27.09.2015
Łysy